Dystans pomiędzy mną a Rosjaninem zwiększa się. Robię zdecydowanie za długie postoje. Bardzo mi to doskwiera i znów siebie ganię, że za wolno idę! Miałaś dojść do trzeciej tyczki a ty, co drugą robisz postój! Miłka weź się w garść! To już naprawdę blisko! Teraz nie ma odwrotu!- mówiłam do siebie.
Zbieram się w sobie i ruszam. Przyspieszam i doganiam mojego towarzysza. Po podejściu ze zbocza wchodzę na szeroka gran. Tu wiatr jest jeszcze silniejszy. Przykucam, szybko wyciągam termos, jem kawałek batona i ruszam dalej.
Przede mną wierzchołek!!!!! Widzę go!!! Miedzy mną- wyczerpana mała mrówka a nim- mroźnym gigantem jest raptem 500m. Teraz nie ma odwrotu! Widok szczytu zadziałał na mnie jak zastrzyk energetyczny! Przyspieszam kroku i ruszam ku niemu. Sam wierzchołek jest małym, może 20 metrowym wzniesieniem względem grani, po której się przemieszczałam. Na szczycie leży nieduży głaz a na nim widać proporczyki. Obok dwie tablice, niestety rozbite, wiec ciężko rozpoznać co upamiętniają.
Jestem na szczycie!!!!
Pierwszy raz po zdobyciu góry nie przeżywam takiej euforii jak zawsze. Nie kotłuje się we mnie poczucie szczęścia i radości. Jestem wyczerpana. Piję herbatę, robię 3 zdjęcia i dziękuje Bogu, że jestem tu gdzie jestem. Proszę o szczęśliwe zejście do bazy.
Przede mną długa droga powrotna, a sił coraz mniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz